-Pisarz Niezależny-
Adrian John Kenzie
Idąc własną drogą...
Czy wiesz, że...
Słów kilka o mnie
Czy wiesz, że:
Gdy przyjechałem do Wielkiej Brytanii sprawy tak się potoczyły po kilku tygodniach, że dostałem zaproszenie na kasting do serialu o wikingach. Kryteria spełniałem, choć były wyszukane jak na dzisiejsze czasy: jazda konna, łucznictwo, fechtunek i inne tego typu dziwne rzeczy.
Niestety nie skorzystałem, mimo niesamowicie korzystnej oferty finansowej (tak naprawdę nie mam pewności czy zostałbym wybrany i w którym rzędzie statystów bym stał 😁).
Moja żona była w ciąży i półroczna nieobecność pokrywałaby się z terminem porodu. Poza tym w najbliższym czasie szykowała nam się przeprowadzka, więc nie mogłem żonie samej wszystkiego zostawić. Do tego mieliśmy już jednego małego łobuza, który biegał po domu i wymagał uwagi. Odrzuciłem ofertę i pozostałem z rodziną, ponieważ mnie potrzebowała. Rodzina jest najważniejsza i ponad wszystko.
Życie to wybory i priorytety, a najważniejsze w tym wszystkim jest szczęście rodziny.
Czy wiesz, że
Na randkę zabrałem moją przyszłą żonę na gród średniowieczny, gdzie spędziliśmy razem zimę.
Chyba oryginalnie? 😁
Czy wiesz, że:
Gdy miałem około dwadzieścia lat założyłem bractwo rycerskie, które działało około dziesięć lat. W najlepszym swoim okresie miałem w szeregach czterdzieści osób, a średnio przez ten okres było nas minimum dwadzieścia pięć. Odtwarzaliśmy najpierw wikingów, zanim stało się to modne. Później Gwardię Wareską, mimo bardzo skąpych informacji na jej temat w tamtym czasach.
Organizowaliśmy lub byliśmy współorganizatorami imprez historycznych i festynów w Polsce i za granicą.
Trenowaliśmy całym rokiem spotykając się regularnie co piątek, dyscyplina była kluczem sukcesu.
Stworzyłem własny system ćwiczeń podnoszących wytrzymałość i sprawność, zapożyczając elementy treningowe ze szkoły walki wręcz oraz własny styl walki mieczem, którego system sprawdzał się podczas nauki walki bronią białą i w późniejszym czasie podczas pojedynków na turniejach rycerskich.
Tworzyliśmy rodzinną grupę ludzi, których wspólne relacje wykraczały poza grypę odtwórstwa historycznego. To były wspaniałe czasy, pośród wspaniałych ludzi.
Co wspominam? Momenty gdy przychodzili do mnie rodzice i dziękowali mi za te zajęcia. Młode osoby (chłopaki, dziewczyny również) stawały się pewniejsze siebie i zdecydowane. Bractwo zmieniało ludzi na lepsze.
Młodzi ludzie, którzy nie chcieli już się uczyć po szkole średniej, bo nie widzieli sensu dalszej edukacji, po przyłączeniu się do szeregów bractwa wybierali studia i szli w kierunku historii, archeologi, oraz innych kierunków. Stawali się głodni wiedzy i ambitni, a dyscyplinę z bractwa przenosili do życia prywatnego.
Zawsze miło wspominam te czasy.
To była pasja, prawdziwa i porywająca. Wyprzedziliśmy nieco swoje czasy, bo skończyliśmy zanim się to w Polsce naprawdę mocno rozkręciło.
Było warto. Mimo, że pourywały się kontakty i każdego z nas porwało życie w inną stronę.
Czy wiecie, że:
Pracowałem w międzynarodowej korporacji ubezpieczeniowo inwestycyjnej. W 2012 roku na 750 agentów w całej Polsce zająłem miejsce piąte. Było to w październiku. Do końca roku spadłem na miejsce 25, gdy z powodów problemów rodzinnych nie mogłem całkowicie poświęcić się pracy. Na tak wysoką pozycję w rankingach najlepszych agentów dostałem się w ciągu trzech lat bardzo ciężkiej pracy. Jak mi się to udało? Szedłem tam, gdzie inni bali się iść. Dzwoniłem do firm, gdzie nawet starzy agenci nie chcieli dzwonić. Byłem pewien siebie i zdecydowany. Wierzyłem w to co robię i nigdy nie oklamałem żadnego z moich klientów. To niestety jest nagminne w tej branży i agenci naciągają nie raz prawdę w ofertach. Ja tego nigdy nie robiłem, bo kłamstwo zawsze ma krótkie nogi. Wkrótce dzieliłem się zdobytym doświadczeniem z innymi agentami, którzy mieli problemy z wynikami i moje rady bardzo im pomagały. Tak, mogę tak z całą pewnością powiedzieć.
Nie miałem doświadczenia w sprzedaży produktów finansowych i wszystkiego się musiałem nauczyć. Oczywiście miałem doświadczenie sprzedażowe oraz w kontaktach z klientem. Zresztą mówiono, że nie ma rzeczy, której bym nie potrafił sprzedać.
Pracując w korporacji byłem przykładem niekorporacyjnego agenta. To była największą bolączka moich przełożonych, bo oto dobrze rokujący agent przyszły lider zespołu nie chce się poddać korporacyjnemu prądowi.
W pierwszym roku dostałem zaproszenie na kongres i miałem poznać głównego szefa i resztę zarządu. Mój dyrektor stwierdzi, że nie pamięta kiedy kogoś zapraszano w pierwszym roku jego pracy. Wyniki zrobiły swoje i zostałem zaproszony jako świeżak tam, gdzie jeździli starzy wyjadacze tylko. Nie pojechałem. Powiedziałem, że mam już zaplanowany wekkend. Dyrektor pytał się co takiego jest ważniejszego od kongresu. Powiedziałem, że jadę z rodziną do parku dinozaurów.
Za głowę się lapali i nie mogli ani zrozumieć ani uwierzyć.
A wyniki robiłem dalej.
Kolejne wycieczki jako nagrody do Brazylii, Hiszpanii. Nie pojechałem, bo bilet był tylko dla mnie. A ja powiedziałem, że jeżeli mam gdzieś lecieć do jakiejś Brazylii, to bilet dla mojej żony i syna też musi być. Nie było. Nie pojechałem.
Wyniki robiłem dalej, a korporacja coraz bardziej się wkurzała na mój nielogiczny dla nich przypadek.
Doszło w końcu do wielu bardzo niemiłych sytuacji, które uświadomiły mi, że korporacja to nie tylko wyniki. Korporacja to również biznesowa rodzina, która jest o Ciebie zazdrosna. Dzieli nie tylko wyniki i walkę o kolejną wypłatę ale to również wspólna wódka, dupy i wyjazdy. Bo co się dzieje w korporacji, to zostaje w korporacji. Niestety dla mnie ponad to wszystko rodzina była najważniejsza i żadne pieniądze ani dupy nie były w stanie tego zmienić.
Nagromadzenie się problemów z powodu mojej niekorporacyjnej natury i prowokacji nie tyle ze strony innych agentów, ale również samego dyrektora oddziału spowodowały, że się zwolniłem. Nie pasowałem im, a wyniki to nie wszystko aby przetrwać w korporacji. Do dnia dzisiejszego nie wypłacono mi należnych ponad dwudziestu tysięcy złotych, które skrzętnie w korporacyjnym stylu zgodnie z ich polityką (wbrew umowie) nie zostały mi wypłacone w okresie ostatniego roku gdy tam jeszcze pracowałem.
Mimo wszystko dobrze wspominam tą pracę i cieszę się z nabytego tam ogromnego doświadczenia. Mówili, że byłem nie do zatrzymania. Mój menager przyznał mi, że jak mnie obserwował na początku, to porównał mnie do młodego lwa, który dorwał się do ofiary i nie odpuszczał nikomu.
Doświadczenie w sprzedaży oraz jej psychologii to skarb, jaki wyniosłem z tego wyścigu szczurów.
Zbudowana tam pewność siebie pomogła mi w wielu sprawach życiowych, oraz pomogła pomóc mi innym.
Niestety zaistniałe sytuację w biurze oraz śmierć mojego syna Baltazara sprawiły, że się załamałem i zrezygnowałem z tej pracy. Potrzebowałem resetu, większego niż butelka wódki. Wyjechaliśmy za granicę i zaczęliśmy wszystko od nowa.
Życie czasami decyduje za nas i prąd losu zaniesie nas czasami w miejsca, które nigdy nie były w naszych planach.
Mój pierwszy wiersz, napisany gdy miałem jakieś trzynaście lub może czternaście lat.
Jest to najstarsza kopia jaką posiadam, napisana na starej maszynie do pisania Urania, którą dostałem po dziadku. Starszy jest tylko oryginalny rękopis, który posiadam w jedbym z moich starych zeszytów.
Wiersz ten znajduje się w wydanej już jakiś czas temu książce Lament Wojownika.
Kto wie ile będzie warta ta kartka za kilkadziesiąt lat :)
Dla mnie jest ona już warta sentymentalną fortunę.